Przez jakiś czas nic nie pisałam. Bynajmniej nie z lenistwa. Okazało się ostatnio, że całkiem popularny ze mnie lekarz! Wszystkie infekcje mnie lubią. Tak bardzo mnie lubią, że chcą zostać ze mną jak najdłużej. Przeszłam już zapalenie zatok. Najprawdopodobniej złapane od Męża, chociaż on upiera się, że to ja przynoszę z pracy syfy, a nie on. Nawet poradziłam sobie z zapaleniem praktycznie sama, jedynie z lekką pomocą czosnku, cebuli, malin i innych domowych specyfików. Potem zapalenie płuc. W końcu jak szaleć, to szaleć, prawda? Tu już antybiotyki weszły do boju, bo cebula jakoś nie chciała pomóc. Nic mnie nie złamało. Ani katar, ani zapalenie płuc. Pewnie na tym by się skończyło, gdybym karnie posiedziała w domu i odpoczęła. Owszem - posiedziałam karnie w domu, ale tylko kilka dni, a potem pobiegłam na kurs do specjalizacji, którą odbywam. Przecież muszę iść na kurs! Zapisywałam się pół roku temu! Nie mogę na niego nie pójść! To poszłam.