Wena, wena


    Zawsze uważałam, że nie ma czegoś takiego jak brak weny. Głównie związane to było z dziesiątkami pomysłów, które przez cały czas pojawiają się w mojej głowie (czasami zbyt szybko, by zdążyć je zapisać). Czym w końcu jest wena? Ideą? Chęcią? Odzianą w greckie szaty, kapryśną muzą, która częściej maluje paznokcie niż podsyła nam pomysły? Jakoś nigdy do mnie takie teorie nie przemawiały. Zawsze istnieli dla mnie tylko moi bohaterowie, którzy nabierali rzeczywistych cech i wołali o swoje przygody.

     A jednak ostatnio przekonałam się, że wena może w magiczny sposób zniknąć!


     Osobiście zrzucam to na karb jesiennej depresji i zimna. Szarość za oknem i te ciemności, kiedy rano dzwoni budzik, także nie pomagają. Nie mogę się doczekać, kiedy już spadnie śnieg i (przynajmniej do pojawienia się „pierwszej brei”) będzie pięknie i czysto.

     Ostatnie tygodnie spędzałam radośnie czytając (nieswoje) książki, grając w Star Wars: Battlefront oraz malując figurki. To było niczym wakacje! Chociaż powoli zaczynał mnie niepokoić fakt, że urlop od pisania niebezpiecznie zaczął się przedłużać.

     Malowaliście kiedyś figurki? Myślałam, że jestem cierpliwa. Zmieniłam zdanie po piątej próbie narysowania brwi u czterocentymetrowego wikinga. Mimo to gorąco polecam. Na krótką metę (po trzech godzinach zaczynają boleć oczy), to bardzo przyjemne zajęcie. Pozwala całkowicie wyłączyć się z rzeczywistości. Jesteśmy z Mężem aktualnie na etapie malowania postaci z gry „Blood Rage” – także polecam, świetna planszówka. W kolejce czekają postacie z „The Others” zakupionej dopiero co na „Planszówkach na Narodowym”.

Te brwi! Tyle prób, a nadal wyglądają źle.

Potwór morski ciągle czeka na swoją chwilę i kolory! Oczami wyobraźni widzę go w jadowitych zieleniach i różach, jednak Mąż widzi go zupełnie inaczej...

     Wracając jednak do weny. Dzisiaj pojawiła się i postukała paznokciem w monitor. Możliwe, że obudziła się dzięki czekoladzie z orzechami i herbacie ze startym imbirem. Nie powinno się obok mnie kłaść słodyczy. To się zawsze źle kończy. A co tam słychać w książce? Szykujcie się na chwile grozy w „Przesileniu”. Mój nowy bohater (a może stary? Spokojnie, nie zdradzę Wam zbyt wiele) będzie przerażający! Co powiecie na elementy horroru w ostatniej części?

     Z rzeczy ciekawych – miałam dzisiaj spotkanie bliskiego stopnia z… sikorką. Kiedy wietrzyłam gabinet lekarski pomiędzy pacjentami (kilka razy dziennie, zwłaszcza po mocno kaszlących i kichających pacjentach otwieram okna na oścież i wychodzę na chwilę), do środka wpadła sikorka! Osobiście się jej nie dziwię – w środku było znacznie cieplej niż na zewnątrz. Na szczęście sama wyleciała, po zobaczeniu mnie i kolejnej pacjentki.

     A może sikorka szukała porady lekarskiej?






Komentarze

  1. Groza i horror? Jestem za! Ciekawe co na to wszytsko Gosia. Czekam niecierpliwie na Przesilenie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten portret sikorki to też Pani dzieło? Piękny jest.

    OdpowiedzUsuń
  3. Horror i groza brzmi super, byle tylko Mieszko by nadal w życiu Gosi :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Skończyłam wczoraj Zerce i jestem zawiedziona...swoja postawą! Rok temu widdac Noc kupiły od razu kupiłam kuzynka pod choinkę, dowiedziałam się, że to druga część więc zakupiłam Szeptuche, czekałam aż kuzynka skończy, kiedy dostalam ksiegi pokazał się Zerca, którego dostalam na urodziny, przy moim roczniku i pracy ciężko mi było zacząć, właśnie skończyłam, a mogłam jeszcze przeciągnąć.... czekam z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz