Brzydkie kaczątko, brzydki gołąbek.

     Wielkie zmiany na blogu w końcu nastąpiły (choć tak naprawdę wciąż jeszcze są w trakcie, kto by pomyślał, że zmiana kolorów nie jest taka łatwa...).  Mam wrażenie, że zrobił się czytelniejszy, gdy teksty są na białym tle. Jedynie z grafiką tytułową nie potrafiłam się rozstać i ciągle mam problem z nagłówkami, ale spokojnie! Dam radę nad tym zapanować! (Kiedyś.)

     W menu po lewej znajdziecie odnośniki do innych portali: Twitter'a, Instagram'a i YouTube'a. Na tym ostatnim będą pojawiały się filmiki zza kulis spotkań autorskich oraz konwentów.

     Mam nadzieję, że blog po zmianach czyta się przyjemniej. Koniecznie dajcie znać w komentarzach czy Wam się podoba! :)

     A o co chodzi z tym kaczątkiem?

     Podejrzewam, że każdy z Was, chociaż przez chwilę, czuł się brzydkim kaczątkiem. Ja żyłam w tym przeświadczeniu bardzo długo. Zawsze chciałam być kimś innym, wyglądać inaczej, robić coś innego. Miałam mnóstwo kompleksów, bałam się konfrontacji, własnego zdania. Chciałam przeżywać przygody, ale zamiast tego nie robiłam nic. To musiało się skończyć pisaniem książek ;)

     Przez całe liceum i na początku studiów chciałam przemienić się z kaczątka w łabędzia, którego wszyscy będą podziwiać. Łabędź jest piękny, łabędź jest zgrabny. Nikt nie ma wątpliwości, że łabędzia trzeba podziwiać, choćby tylko stał i nic nie robił. No cóż, dopiero stosunkowo niedawno zrozumiałam, że do łabędzia, ale także do kaczątka, jest mi daleko. Zdecydowanie bardziej pasuje do mnie gołąb.

     A dlaczego gołąb? Już śpieszę z wyjaśnieniem.

     Bardzo dobrze znam te ptaki. Od dzieciństwa pałętałam się po gołębnikach. Na dowód zdjęcie z 1993 r.


     Mój ukochany dziadek Wacek, który był dla mnie jak ojciec, hodował gołębie pocztowe (czyli te szare, brzydkie). Jego ptaki miały rodowody, latały w wyścigach po całej Europie, prężyły się dumnie w klatkach na wystawach. Nie musiały być ładne, nie musiały mieć ozdobnych piórek. One miały być wytrzymałe, szybkie, pracowite i wierne.
   
     Wiecie jak wygląda pisklak gołębia? Kaczątko przy nim wygląda olśniewająco ;)


Bardzo małe gołąbki, jeszcze z zamkniętymi oczami, pozbawione piórek.


Trochę starsze gołąbki - takie gołębie nastolatki.

     Widzicie te blond grzywki u piskląt? Brakuje tylko czapek z daszkiem, spod których mogłyby wystawać. Jako, że sama przez większość życia miałam grzywkę, której daleko było do słowa "modna", świetnie te gołębie rozumiem.

     Zdjęcia dorosłego gołębia pocztowego Wam nie wklejam, bo wystarczy, że wyjrzycie przez okno. 

     Nie przejęłam rodzinnej tradycji i nie zostałam hodowcą jak mój dziadek. W przeciwieństwie do mojej mamy, nie miałam nawet okazji do odchowania własnego gołębia w mieszkaniu i nauczenia go latania. Trochę żałuję, bo to piękne hobby. A ile jest emocji podczas łapania gołębi na wyścigach i odbijania czasu przylotu na specjalnych zegarach!

     Mam wrażenie, że jestem trochę jak taki gołąb. Zanim nauczyłam się latać i uwierzyłam w siebie minęło zdecydowanie dużo czasu. Musiałam też dorosnąć, żeby zrozumieć, że bycie pięknym łabędziem wcale nie jest fajne, a tym bardziej nie jest powodem do dumy. Zdecydowanie lepiej być gołębiem, który przez ćwiczenia i upór staje się najszybszym ptakiem.

     Tego samego też życzę i Wam. Zapomnijcie o kaczątkach i łabędziach. Nauczcie się latać jak wyścigowe gołębie pocztowe :D

     A na koniec jeszcze jedno zdjęcie, które znalazłam w domowych archiwach w poszukiwaniu piskląt. Oto dowód na to, że nie jestem taką hipochondryczką, jak moja bohaterka z cyklu Kwiat paproci, i potrafię wejść do lasu w szortach! A co!




   

Komentarze

  1. Pani Kasiu, chyba większość dziewczyn tak ma, że uważa się za brzydkie kaczątko i chce się przeobrazić w pięknego łabędzia.
    Proszę się zerknąć do lustra i zapytać męża, czy nie mam racji, że jednak jest pani piękną łabędzicą ciałem i duszą. Miałam przyjemność być na spotkaniu autorskim i wiem co widziałam :D
    Z okazji nadchodzących Świąt życzę dużo zdrowia, spokoju, miłości i weny.
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na następną książkę.
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Kasiu - a kleszcze???!!! ������. Tudzież pająki ? W lesie czyha tyle niebezpieczeństw ��. Ja bym jednak tego łabędzia obstawiała 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. I wkroczyła sepia z bielą - bardzo fajnie! Oczy się nie męczą, przyjemnie się czyta :)

    Ja chyba jestem ewenementem jak na kobietę, bo nigdy nie miałam kompleksów. Nie znaczy to, że uważam się za łabędzie, o nie - łabędzie są przereklamowane.
    Gdybym miałam się przyrównać do jakiegoś ptaka, wybrałabym sowę.

    Dlaczego?

    To najciszej latające ptaki. A ja kocham ciszę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój tata posiada gołębie. Zawsze się śmiejemy, że te białe są moje, chociaż karmię je tylko jak tata nie może, bo albo chory, albo gdzieś na wyjeździe i wie, że nie będzie go cały dzień :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Blog estetyczn i czytelny, trudno mi porównać, bo nie znam poprzedniej wersji. Pisklaki gołębia urocze. Las jest moim drugim domem, choć z każdej wyprawy na maliny, jagody, czy grzyby przynoszę kilku pasażerów na gapę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pani Kasiu, jestem po świątecznym maratonie cyklu "Kwiat paproci" i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!
    Świetne książki :)
    Póki co zapoznam się z pozostałymi Pani opowieściami. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz