Fragment "Ja Cię kocham, a Ty miau"

     I jak? Czytaliście? A może jeszcze nie mieliście okazji dorwać w swoje ręce mojej najnowszej powieści "Ja Cię kocham, a Ty miau"?
     Jeśli lektura jeszcze przed Wami, to mam dla Was coś na zachętę :D
     Oto fragment, który tłumaczy jak to się stało, że Ala wyjechała razem z Lordem wziąć udział w konkursie!


Rozdział 2
Duma i zakłaczenie

     Krem z zielonych warzyw muśnięty obłoczkiem śmietany, aromatyczne placuszki z cukinii z purée ziemniaczanym i surówka z tartej marchewki, najsłodszej, jaką można było dostać na pobliskim bazarku. A do tego na deser domowa szarlotka, przed podaniem podgrzana przez chwilę w piekarniku, żeby kulka lodów waniliowych roztopiła się na kruszonce.
     Same obrzydlistwa. Ala miała szczęście, że dała mi do
wylizania wieczko od pudełka śmietany, bo chyba z żalu
musiałbym pójść spać w szufladzie z jej rajstopami.
     A oboje wiemy, że moja ukochana tego nie lubi.
     W końcu przyszedł ON.
     Aż mnie zemdliło na jego widok. Najchętniej pozbyłbym się kłaczka w pobliżu jego butów, ale żal mi było niedawno skonsumowanej śmietany. Ciągle czułem jej smak w pyszczku. Na wszelki wypadek, by z niechęci do odrażającego indywiduum nie popełnić jednak tego wielkiego błędu, poszedłem do sypialni. Musiałem ochłonąć.
     Położyłem się na łóżku Ali, a dokładnie na poduszce, której nie używała, a na której czasem spał ON. Może nie powinienem głośno o tym wspominać, bo takie czyny nie są odpowiednie dla kota o moim pochodzeniu, ale ufam, że tego nikomu nie zdradzicie. Kiedy się umościłem na poduszce, to puściłem bąka. W poduszkę, rzecz jasna.
     Nie wiem, ile spałem. Zbliżała się jesień, więc szybko się ściemniało. Obudził mnie bardzo głośny brzdęk.
     Zaalarmowany nietypowym odgłosem zerwałem się na równe łapki. Przez chwilę stałem nieruchomo i czekałem, aż moje serce przestanie tłuc się jak szalone w piersi. W końcu nie byłem już młodzieniaszkiem. Muszę o siebie dbać. Potem pognałem do kuchni, gdzie zostawiłem swoją ukochaną.
     Na szczęście nic jej się nie stało. Opierała się plecami o lodówkę. Na jej twarzy niedowierzanie mieszało się ze złością. Czerwona, jedwabna sukienka, którą włożyła, ponieważ nie kupiła nic lepszego, wymięła się od siedzenia. Faktycznie nie robiła teraz zbyt dobrego wrażenia.
     Ali było najwyraźniej wszystko jedno, bo nerwowo miętoliła w dłoni fałdę materiału. W życiu tego nie wyprasuje.
     Nie skłamię, jeśli powiem, że atmosfera w kuchni była gęstsza od śmietany trzydziestkiszóstki.
– Frankfurt? – wycedziła moja ukochana.
     Że kiełbaski? Frankfurterki? Gdzie?! Nabrałem głęboko powietrza, ale nie poczułem ich nęcącego, mięsnego zapachu. Do mojego nosa dotarł tylko aromat roztapiających się lodów waniliowych i ciepłej szarlotki. No cóż. Lodami nie wzgardzę, chociaż przyznam bez bicia, że
wolałbym frankfurterki.
– Miałem ci o tym powiedzieć już tydzień temu – powiedział Witek, napychając się szarlotką.
     Ja tymczasem wreszcie zobaczyłem, co mnie obudziło. Na podłodze leżał rozbity kieliszek, a czerwona plama rozlewała się po białej terakocie. Zerknąłem na Witka, który właśnie popijał wino. Czyli to musiał być kieliszek Ali.
– Wyjeżdżasz. I to najprawdopodobniej na zawsze – powiedziała ze ściśniętym gardłem. – To miała być ta twoja wielka niespodzianka, którą mi od dawna zapowiadałeś?
     Przestałem na moment wylizywać łapkę i przeanalizowałem spokojnie to, co właśnie usłyszałem. Dla mnie to bardzo duża niespodzianka! Znakomicie, że się go pozbywamy z naszego życia! Trzeba to uczcić!
– Tak, a co myślałaś? – Dopił wino i zerknął tęsknie na butelkę stojącą w pobliżu Ali. Zignorowała jego niemą prośbę.
– Myślałam, że kupiłeś pierścionek i mi się wreszcie oświadczysz.
     Po jej słowach zapadła cisza. Witek otwierał usta jak wigilijny karp, który kona w wannie z powodu braku tlenu. Przyznam szczerze, że mnie także zmroziło. Nie wyobrażam sobie, że ON mógłby z nami zamieszkać na stałe. Że musiałbym go widywać codziennie. Że jadłby z nami wszystkie posiłki. Siedziałby z nami na kanapie, kiedy oglądamy telewizję.
     A co gorsza spałby w naszym łóżku…
     Bo jeśli on spałby w naszym łóżku, to gdzie spałbym ja?! Przecież gdy on nocuje, to zawsze mnie wyrzuca, bo przeszkadza mu, że na niego patrzę.
– Alu… – wydusił w końcu Witek. – Naprawdę nie wiem, skąd ten pomysł przyszedł ci do głowy!
     Wypuściła ze świstem powietrze przez zaciśnięte zęby.
– Może stąd, że spotykamy się od pięciu lat? Co tydzień się u mnie stołujesz. Chodzę z tobą do łóżka. Jeżdżę z tobą do twoich rodziców na święta – wyliczała, zginając kolejne palce.
     O tak, te święta zawsze były solą w moim oku. Nie mogła mnie ze sobą zabierać, bo rodzice Witka mieli skórzane kanapy. Phi. Raz je podrapałem i od razu wielkie halo. I tak były brzydkie i śmierdzące. Już dawno powinni je wymienić. Poza tym nie mogłem towarzyszyć Ali z powodu Karmelka. Psa rodziców Witka. W zasadzie trudno nazwać psem to dziwne, jazgocące coś. Był dwa razy mniejszy ode mnie. Przypominał mysz. Chyba żaden kot by się nie powstrzymał. Trochę go poturbowałem raz czy drugi… Przecież się wylizał.
     A mogłem zadusić.
     Przez to musiałem zostawać na święta u mamy Ali, babci Basi. Chociaż właściwie stwierdzenie „musiałem” jest krzywdzące. Babcia Basia jest kochana. Co prawda ma alergię na moją sierść i zapłakuje się prawie na śmierć, kiedy śpimy razem w łóżku, ale mnie ubóstwia.
      No i zawsze częstuje mnie wędliną ze swoich kanapek.
     Tak więc po głębszym zastanowieniu, to jednak lubię jeździć do niej na święta. Nagle poczułem żal, że najwyraźniej te dobre czasy dobiegły końca.
     Witek milczał. Chyba nie wiedział, co powiedzieć.
– No? Masz coś do powiedzenia? – wykrzyknęła Ala.
– Ja… szczerze mówiąc to nie.
     Wskoczyłem na kuchenny blat i zacząłem wylizywać swoje klejnoty rodzinne. Spojrzenie Witka mimowolnie skierowało się w moją stronę. Nie dziwię się jego fascynacji. On zdecydowanie nie ma jaj, skoro nawet nie umie odpowiedzieć mojej ukochanej. Wysyłałem w jego stronę tyle niemej pogardy, ile tylko potrafiłem z siebie wykrzesać.
– I co teraz? Wyobrażasz sobie, że będziemy kontynuowali nasz związek na odległość? – zapytała.
– Myślałem, że się ucieszysz.
– Ucieszę się? Z czego? No powiedz mi, z czego? Z tego, że mój chłopak oświadcza mi, że wyjeżdża za tydzień do Niemiec i najprawdopodobniej już stamtąd nie wróci? Czy może z tego, że w jego tępym, małym móżdżku nawet przez chwilę nie zakiełkował pomysł, żeby mnie ze sobą zabrać?
     Zaprzestałem toalety. Przemowa Ali wygrywała z moją niemą pogardą.
– Ale mówiłaś, że nie chcesz wyjeżdżać, bo masz tu mamę… – Usiłował się bronić.
– Ale zaproponować mogłeś! – wycedziła.
– Chyba trochę przesadzasz.
– Wynoś się.
– Słucham?
– Wynoś się, mówię! – Głos Ali zadrżał niebezpiecznie.
– Alutku…
– Nie Alutkuj mi tu teraz!
     Czym prędzej wybiegłem z kuchni. Tak jak się spodziewałem, niebawem dobiegł mnie brzdęk szkła. Moja ukochana jest artystyczną duszą. Czy ten tępak spodziewał się, że zdoła się powstrzymać przed rzuceniem talerzem?
    Zatrzymałem się w pół kroku. Kolejny brzdęk rozdarł ciszę. Ciekawe, czy rzuciła już talerzem z szarlotką. Nie obraziłbym się za kilka liźnięć lodów waniliowych.
– Naprawdę, nie wiem skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że się oświadczę! – Witek zgrywał obrażonego.
      Jeszcze miał siłę pyskować. Najprawdopodobniej żaden z talerzy nie trafił bezpośrednio w niego.
Usiadłem na szafce tuż obok porannej poczty. Ala stanęła w drzwiach kuchni. Jej lekko poskręcane, bardzo gęste i grube blond włosy opadły na plecy, gdy misterna fryzura się rozpadła. Duży biust falował, kiedy oddychała gwałtownie. Moja kochana, moja Walkiria. Wyglądała, jakby miała się zaraz rzucić z gołymi pięściami na swojego byłego absztyfikanta.
     Oby go zadusiła. Karmelka biorę potem na siebie.
– Wynoś się i nie wracaj.
– Nie zamierzam wracać. – Witek obraził się na dobre.
     Włożył eleganckie, zamszowe półbuty i od razu skrzywił się z niesmakiem. W jednym był kłaczek w śmietanie, a w drugim zawartość mojego pęcherza. Niestety kłaczka nie starczyło na oba buty. Musiałem improwizować.
– Nasikał mi do butów! – poskarżył się.
     Ala zdawała się go nie słyszeć. Gdzieś zniknęła ta cała jej piękna agresja. Jej miejsce zajęła rozpacz.
– Ja cię kocham, a ty…
– MIAU!!! – Poczułem, że muszę to przerwać. Lepiej, żeby nie kończyła.
– To skandal. – Witek pokręcił głową i wyszedł.
     Drzwi wejściowe do naszego królestwa trzasnęły. Nagle Ala zaczęła płakać. Nawet mnie zrobiło się przykro. Oczywiście nie ze względu na zerwanie z Witkiem. To akurat napawało mnie niezmierną radością.
     Było mi smutno, bo Ala płakała. Nie lubię, kiedy jest smutna.
   Na dodatek zawsze wtedy robi się mokra na twarzy i chce się przytulać. A słone łzy nie są najlepszą odżywką dla mojego srebrnego, mięciutkiego futerka.
    Zniknęła w kuchni. Usłyszałem, jak otwiera szafkę i wyciąga kieliszek. Po chwili dotarł do mnie odgłos nalewania. Spojrzałem na listy, na których usadziłem swój zgrabny zadek. Miauknąłem.
     Bez reakcji.
     Miauknąłem jeszcze raz.
     Nadal nic.
     Zrzuciłem na podłogę zalegającą korespondencję, a na dokładkę jeszcze pęk kluczy z metalowym brelokiem w kształcie kota. Brzdęk wreszcie wywabił Alę z kuchni.
– Lord! Przestań! – zawołała zirytowana.
     Aż mi się sierść na grzbiecie zjeżyła. Przecież nie robię nic złego. Pomagam! No zobacz, proszę cię. Zobacz, ta koperta jest bardzo interesująca.
     Moja ukochana odstawiła kieliszek wypełniony po brzegi czerwonym winem i schyliła się po rozrzucone listy. Podniosła się z wysiłkiem. Przez chwilę ważyła korespondencję w dłoni. W końcu głośno westchnęła, złapała kieliszek i ruszyła z powrotem do salonu. Szybko pognałem za nią.
     Usiadła na kanapie i zaczęła po kolei otwierać koperty. Nie mogłem wytrzymać z ekscytacji. Jak na złość list, który chciałem poznać, znajdował się na spodzie sterty umów, rachunków i reklam.
     Na szczęście Ala dotarła do brązowej koperty. Jednak zamiast ją od razu otworzyć, zważyła ją w dłoniach i westchnęła.
– Wiesz, co to jest, mój koteczku? – zapytała i położyła kopertę na niskim stoliku kawowym, tuż obok mnie.
     Niestety nie wiem, a ty nie chcesz otworzyć.
     Ala wstała i poszła do kuchni. Usłyszałem, jak znowu napełniła kieliszek alkoholem. Pusta butelka zadzwoniła o dno kosza na śmieci. Chyba dopiero teraz jej się przypomniało, że zostawiła na stole porzucone talerze, a na podłodze odłamki kieliszka, którym w emocjach rzuciła o terakotę. Zaczęła zamiatać. Jednostajne szur-szur zmiotki doprowadzało mnie do szału. Nie doczekam się.
Najwyraźniej nie będzie mi dane poznać sekret drogiej koperty.
     Zdążyłem usnąć na stole, zanim wróciła. Kiedy wreszcie ponownie zasiadła na kanapie, uchyliłem jedno z moich bursztynowych ślepi i posłałem jej pełne pretensji spojrzenie.
     Nawet nie zauważyła. Przebrała się już w piżamę, a włosy związała na czubku głowy w, jak to sama nazywała, bałaganiarski węzeł. Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Strzeliło mi w kilku stawach. Starość nie radość. Pewnie powinienem się więcej ruszać.
     No cóż. Może jutro.
     Albo pojutrze.
     Ala postawiła na stole miseczkę z roztapiającymi się lodami. Liznąłem kilka razy na próbę. Była już chyba w dobrym humorze, bo mnie nie skrzyczała.
     Już straciłem nadzieję, ale sięgnęła w końcu po kopertę.
– To list – szepnęła do siebie.
     Wskoczyłem na kanapę i przytuliłem się do jej uda.
     Zniknęła woń perfum, którymi skropiła się specjalnie dla Witka. Został tylko zapach mydła i jej skóry.
     Najlepszy zapach. Czasami, kiedy długo nie wracała do domu, wskakiwałem do łóżka i przytulałem się do jej poduszki albo do piżamy. Dużo lepiej mi się wtedy spało. Udawałem, że
nieprzerwanie jest obok mnie.
     Rozerwała papier. Koperta wylądowała na podłodze. Ala rozprostowała złożone kartki. Było ich bardzo dużo.
– Hm… – mruknęła zaskoczona. – Czyżby?
     Co?!
– Kotku, wygląda na to, że się dostałam!
     Ale gdzie?
     Moja ukochana zaczęła się śmiać jak szalona. Po jej twarzy pociekły łzy. Zdumiało mnie to tak, że nie wiedziałem, jak powinienem się zachować.
– Zgłosiłam się dla żartu. Nie sądziłam, że się zakwalifikuję. Przecież Witek miał mi się oświadczyć. Nie mogłabym wyjechać na kilka miesięcy i go zostawić. To byłoby nieludzkie! Zakochani tak nie robią.
     Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Pozwoliłem jej się bezmyślnie głaskać po głowie, bo chyba bardzo tego potrzebowała.
– To konkurs, Lordzie – wyjaśniła.
     A wygraliśmy?
– Jest taki człowiek, bardzo bogaty…
     Zaczyna się dobrze.
– Mieszka w okazałej rezydencji i bardzo interesuje się sztuką. Chociaż to chyba za mało powiedziane. Sztuka to całe jego życie. Był marszandem. Handlował obrazami, głównie za granicą.
     Wyznam, że trochę się wyłączyłem. Nie za bardzo interesują mnie życiorysy obcych.
– Dużo ludzi go nie lubi. Podejrzewają, że po wojnie kradł i wywoził z Polski dzieła sztuki za granicę. Kto go wie? Pewnie nawet to robił. Przecież wszyscy chcieli się szybko wzbogacić.
     To może my coś zaczniemy kraść, skoro to tak świetnie działa? Przydałoby nam się trochę gotówki, moja droga.
– Od końca wojny wiele dzieł sztuki wciąż znajduje się na liście zaginionych. Choćby dzieła Kossaka, Malczewskiego, a nawet Rafaela. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Albo zostały zniszczone, albo ktoś je ukradł dla zagranicznych pasjonatów sztuki. Być może to był nawet on. Nazywa się Stefan Śmietański.
     Śmietana? Znaczy, że jemy? Przebudziłem się nagle ze stuporu, w który wpadłem, kiedy mówiła o jakichś marszczonkach. A może marszandach? Jeden burek.
– Nie ma dzieci ani żadnych bliskich krewnych – mówiła dalej, przeglądając dokumenty. Na stole wylądowało pismo z wielkim napisem „Gratulacje”. – Postanowił, że stworzy specjalne stypendium, a w zasadzie konkurs. Zwycięzca zostanie jego spadkobiercą. Artyści musieli przysłać mu swoje prace, a do tego krótką informację o własnym dorobku. On miał wybrać dziesięć osób, które zaprosi do swojej rezydencji.
     Zacząłem wylizywać łapkę. Trochę się pogubiłem. To znaczy, że już dostaliśmy tę jego fortunę zbitą na kradzieży czy jeszcze nie?
– Jestem jedną z tych dziesięciu osób. Powiem ci, Lordzie, że zupełnie się tego nie spodziewałam. Przecież jestem tylko ilustratorką książek dla dzieci. Żadna ze mnie artystka! W ogóle nie powinnam była wysyłać swoich prac.
    Mgliście sobie przypominałem teraz, że faktycznie pół roku temu pakowała niemal w histerii kilkanaście płócien, które się poniewierały po naszym mieszkaniu od niepamiętnych czasów, jedno bardziej depresyjne i przytłaczające od drugiego. Nigdy ich nie lubiłem. Myślałem, że idą na śmietnik. Zdecydowanie wolałem, jak rysowała małe kotki i króliczki. To było słodkie i takie optymistyczne.
     A tamte obrazy przepełniał… no cóż… ból. Malowała je po śmierci ojca. Zdołała przelać na płótna całą swoją depresję. Dopiero po skończeniu ostatniego, dwunastego obrazu moja kochana Ala wróciła do żywych.
     Jeśli jednak te dwanaście szkaradztw miałoby nam zapewnić majątek i godną nas rezydencję, to nie mam nic przeciwko. Możemy je nawet powiesić w holu. Albo w garażu na nasze zabytkowe auta.
Och, a czy będziemy mieć służącego o imieniu Jan? Zawsze chciałem mieć Jana! Przydałby się nam.  Alu, nie musiałabyś wtedy sama zamiatać.
     Zaraz, zaraz. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Skoro jesteś jedną z dziesięciu osób, to znaczy, że jeszcze nie dostaliśmy spadku, tak?
     To bardzo, bardzo zła wiadomość.
– Zupełnie zapomniałam o tym konkursie! – Westchnęła ciężko. – Po pierwsze, nie sądziłam, że się zakwalifikuję, a po drugie… myślałam, że Witek mi się oświadczy. Wtedy wyjazd na kilka miesięcy do rezydencji Śmietańskiego byłby nie fair wobec niego. No cóż… aktualnie mogę się o to nie martwić.
     Witek śmitek. Parsknąłem zniecierpliwiony. Pytanie brzmi raczej: co powinniśmy zrobić, żeby wyślizgać innych artystów ze spadku?! Jestem przekonany, że pan Stefan będzie zachwycony Alą i mną. Na pewno rozpozna w nas koneserów sztuki godnych jego majątku. Nie można wprawdzie wykluczyć, że poza nami znajdzie się tam co najmniej jeden równie silny gracz.
     Trzeba się go będzie wtedy pozbyć albo chociaż nasiusiać mu do farb. Jestem gotów się poświęcić.
– Muszę tam zadzwonić.
     Ala wzięła do ręki list z gratulacjami.
– Mam nadzieję, że nie będą mieli nic przeciwko i pozwolą mi cię zabrać ze sobą.
     Plany ewentualnego morderstwa natychmiast wyparowały mi z głowy. Ale jak to? Mogą mnie nie chcieć?
     MNIE?!





Komentarze

  1. Cześć, mam na imię Sally. Mój narzeczony zerwał ze mną w zeszłym miesiącu. Było mi tak smutno, że całkowicie się zmieniłam, nie jadłam i z nikim nie rozmawiałam, dużo płakałam, byłam tak przygnębiona i zestresowana, że bałam się, że wyląduję w szpitalu z powodu całego stresu i depresji, aż pewnego dnia zaczęłam szukać w Internecie wskazówek, jak odzyskać ukochanego, ponieważ kocham go i bardzo mi na nim zależy, a ja po prostu chcę, żebyśmy byli razem jesteśmy parą i chcę, żebyśmy trwali wiecznie. Potem znalazłem potężnego rzucającego zaklęcia, zwanego LORD DAWN, jak rozwiązał tak wiele problemów w relacjach i wyleczył tyle chorób. Następnie skontaktowałem się z nim na Whatsapp, LORD DAWN powiedział mi, że mój narzeczony wróci do mnie 24 godziny po tym, jak rzucił na niego urok, nigdy w to nie uwierzyłam, dopóki mój narzeczony nie zadzwonił do mnie i nie powiedział, że chce, żebyśmy wrócili i żyli razem szczęśliwie na zawsze, a teraz jesteśmy razem w pokoju i szczęściu, Am jestem teraz bardzo szczęśliwy, że LORD DAWN pomógł mi odzyskać moje finanse. Dziękuję bardzo LORD DAWN może również Ci pomóc, jeśli masz jakiekolwiek problemy w związku lub problemy chorobowe, skontaktuj się z nim na Whatsapp: +2349046229159
    E-mail: dawnacuna314@gmail.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz